Design dla lepszej demokracji

Andrzej Rozen

04 Dec 2014

Niska frekwencja, rekordowa ilość nieważnych głosów i 1,5 tysiąca protestów wyborczych. To bilans zakończonych wyborów samorządowych. Jedni załamują ręce, inni oskarżają rządzących o machinacje. A my zastanawiamy się  jak design może pomóc budować lepszą demokrację.

Podsumujmy ostatnie tygodnie. Odbyły się wybory. System informatyczny padł. Liczenie głosów zajęło nieprzyzwoicie dużo czasu, więc sędziowie PKW w większości podali się do dymisji. Wyniki exit poll rozminęły się z rzeczywistością. Jedni cieszyli się wynikiem, inni węszyli przekręt.  Przez studia telewizyjne przetoczyły się zastępy polityków i ekspertów, a debata wciąż nie cichnie. Co chwilę słychać sygnały o protestach wyborczych, o cudownym rozmnożeniu głosów, o błędach i niedopatrzeniach. Powiedziano wiele, ale co z tego właściwie wynika dla demokracji?

Da się zdiagnozować co najmniej trzy problemy. Po pierwsze, mamy zbyt niską frekwencję.  Jeżeli  wybory to  święto demokracji , to trzeba powiedzieć wprost – impreza nie wyszła, a ponad połowa gości nie skorzystała z zaproszenia (Frekwencja: 47,4% w głosowaniu na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast). Po drugie, mamy zbyt wysoką liczbę nieważnych głosów – prawie 10% na wszystkich szczeblach w skali kraju (I prawie 18% w głosowaniu do sejmików wojewódzkich). Po trzecie,  mamy prawie 1500 protestów wyborczych, czyli wyraźny problem z trzymaniem się procedur. 

Widać rozdźwięk pomiędzy tym jak wygląda świat przepisów, kart do głosowania i urzędowych obwieszczeń, a tym jak wygląda dzisiaj rzeczywistość. Żyjemy w czasach przesytu informacyjnego. Jesteśmy bombardowani ilością danych, której nie jesteśmy w stanie przyswoić. To wymaga zmiany mechanizmów poznawczych i pewnej selektywności w odbieraniu bodźców. Nasz mózg szuka dróg na skróty, dlatego łatwiej zapamiętujemy tweety i infografiki, niż tabele i raporty. Treści są coraz krótsze, wyrazistsze, atrakcyjniejsze i bardziej kolorowe.

Dodatkowo, mamy problem z rozumieniem tego co czytamy. OECD przeprowadziło w latach 2011-2012 Międzynarodowe Badanie Kompetencji Osób Dorosłych (PIAAC). Łącznie w 24 krajach przebadano 166 tys. osób w wieku 16-65 lat. Jak wynika z badań, umiejętność czytania ze zrozumieniem jest w Polsce niższa niż od średniej OECD. 20% Polaków ma problem ze zrozumieniem tego co czyta. I nie mówimy o statystykach GUSu, czy dziełach Prousta. Badani mieli wyciągnąć podstawowe informacje z ulotki przedszkola lub klubu fitness (np. o której zaczynają się zajęcia w danym dniu). Co piąty nie był w stanie. 

Wybory odbywają się właśnie w takiej rzeczywistości i to jej wymaganiom muszą sprostać. Jest jednak inaczej. Najdobitniejszym tego przykładem jest karta do głosowania. Brakuje w niej wyrazistego wskazania, do jakiego organu wybieramy kandydata.  Brakuje także wyraźnego wskazania komitetu wyborczego. Karta ma złą strukturę informacji. Te elementy, które są mniej istotne, zostały na karcie wyróżnione (np. Tytuł „karta do głosowania”, Podtytuł „Kandydaci”). Z kolei te informacje, które są kluczowe (np. nazwa komitetu wyborczego, instrukcja) , zlewają się w jedną, nieczytelną masę. Instrukcja głosowania, napisana suchym urzędowym językiem, została umieszczona na samym końcu karty. Zastosowana wielkość tekstu jest zbyt mała, podobnie jak wielkość interlinii. Karty do głosowania i obwieszczenia PKW są przesycone treścią. Intencja jest zapewne dobra – przekazać wszystkie ustawowo wymagane treści, tak by obywatel był świadomy wszystkich procedur. Efekt jest jednak odwrotny. Najważniejsze informacje giną w gąszczu tekstu i urzędniczym żargonie.

Innym problemem jest wygląd komisji wyborczej, w której brak jednolitych standardów wizualnych i czytelnych instrukcji postępowania. Dowolność w aranżacji wnętrza komisji pozwala co prawda na to, żeby przystrajać ją na wioskę indiańską, albo plażę (jak ma to miejsce w miejscowości Czerwonak pod Poznaniem), ale raczej utrudnia głosującym połapać się w wyborczych procedurach. Jest jednak jeszcze szerszy problem. Spora część społeczeństwa albo w ogóle nie wie o wyborach, albo nie wie na jakie urzędy wybierani są kandydaci . To rolą państwa jest reagowanie na tego typu wyzwania. Wygląda jednak na to, że nikt nie ma pomysłu od czego zacząć.

Ciekawą inspiracją mógłby być dla nas projekt Andrew Kima, kanadyjskiego designera, który w ramach studenckiego projektu opracował alternatywny proces wyborczy dla Stanów Zjednoczonych. Wymyślił instytucję America Elect, która miałaby czuwać nad przeprowadzaniem wyborów. Zaprojektował jej identyfikację wizualną - począwszy od logo, przez ulotki zachęcające do głosowania, formularz rejestracyjny i kartę do głosowania, aż po przewodnik,  stronę internetową i wpinkę dla głosujących.  America Elect łączy cechy akcji zachęcającej udziału w wyborach, rządowej kampanii informacyjnej i czytelnego systemu głosowania. Celem było stworzenie systemu, który pobudza frekwencję,  jest zrozumiały dla wszystkich, atrakcyjny wizualnie i przejrzysty.

A co gdyby puścić wodzę fantazji i pomyśleć tak samo o Polskich wyborach? Co gdyby w lokalach wyborczych rozdawano kotyliony, dzięki którym można by uczynić z wyborów święto i zachęcić innych do głosowania? Co gdyby zaprojektować prostą kartę z czytelnymi instrukcjami dla głosujących? Co gdyby stworzyć  prezydencką kampanię promocyjną, pokazującą w jaki sposób oddać ważny głos? Co gdyby lokale wyborcze były opatrzone jednolitym i wyrazistym systemem  oznaczeń? Współczesny design zajmuje się projektowaniem doświadczeń.  Nie logotypami, opakowaniami, plakatami i przedmiotami, tylko ludźmi wchodzącymi w interakcję ze światem. Pora, żeby w ten sam kompleksowy sposób zacząć myśleć o demokracji w Polsce i jałowe dyskusje zastąpić twórczym działaniem.